poniedziałek, 3 grudnia 2007

Christmas dinner

Menu:

Przystawka:
- krewetki na zimno w śmietanie

Danie główne:
- pieczeń z kurczaka w sosie żurawinowym
- zapiekanka z brokułów
- 'pigs in blankets'

Deser:
- kruszon śliwkowy z lodami waniliowymi
- świąteczne mince pies ze śmietaną brandy

Wdzięczność dla koleżanki-gospodyni za zaproszenie nas na angielską wigilię przy pięknie przystrojonej choince i świątecznie udekorowanym stole - bezcenna.

Andrzejki

Staropolską tradycją 31 listopada odbyły się Andrzejki. Zaproszony byłem do Kaji, gdzie wraz z Martą i kilkoma innymi osobami bawić się w ów wieczór mieliśmy. Żeby nie przybywać z pustymi rękami, zużyłem resztki polskiej paczki i upiekłem bułeczki z żurawiną.

Owego pamiętnego wieczoru wszystko jakby wskazywało na nadchodzące wydarzenia. Niespokojne niebo zasnuło się chmurami, wściekły deszcz uderzał w szyby, a wiatr szumiał złowieszczo między dachami. W złotawej ciszy świec i świątecznym blasku muzyki siedzieliśmy i dumaliśmy nad tajemniczymi figurami z wosku. Po ścianie przemykały się najróżniejsze stwory, zmieniając swe oblicza w raz to anielskie, raz znów diabelskie wizje. Czaszki, słonie, morskie potwory - wszystko to w czarno-białej sztuce wosku i naszej wyobraźni się tworzyło - rodziło i umierało.

Świeczki zaś dalej paliły się równo. Kilkanaście płomyków stłoczonych na środku stołu dawało jasną poświatę ognia, malując twarze tajemniczym blaskiem i cieniem.

Wtem spośród innych w górę jeden ognik się był wybił, z połączenia kilku powstawszy. Oto płonie coraz wyżej, nad swych towarzyszy się wznosząc.

Ktoś rzucił, żeby świeczki rozłączyć, a płomyk rosnący zlikwidować. Tak się jednak nie stało. Czy to wewnętrzna ognia siła, czy też magia tej prastarej nocy - dość, że płomień, miast zmaleć, przemienił się w płonące wysoko koło.

Krzyk, pisk, tumult! Oto spokój wieczoru przerodził się w zamęt. Zabrzmiało rozpaczliwe "Zgaście!" , a jedna z dziewczyn chwyciła garnek z wodą i wylała na ogień.

Stoję i patrzę jak urzeczony. Człowiek w swoich dziejach zawsze fascynował się ogniem, a w fascynacji tej zawsze ciekawość zmieszana była z czcią i lękiem. Odkąd pierwszy raz nauczył sie przyzywać płomień poprzez garść suchej trawy, suche drewno czy wykrzesaną iskrę, odmieniło się całe jego życie. Dziś żyjemy w przytulnym cieple miast, gdzie zimno zwalczane jest przez ogrzewanie, prąd zaś jest dla nas niczym powietrze. Każdy jednak, kto choć raz usiadł przy ognisku z dala od cywilizacji, wie jak bezcenne jest ciepło ognia, jaką nadzieję jego światło przynosi.

Stoję więc i podziwiam pierwotne piękno tego żywiołu. Ktoś mógłby powiedzieć, że to demon przybył z piekielnych otchłani, rozbłyskując w owym płomieniu. Inny zaś, bardziej ku niebu myśli swoje wznosząc, upatrywałby w tym łaski Boga Jahwe, gdyż tak jak i tam rozbłysła tu jego moc. Mi jednak wystarczył czysty zachwyt - nie co dzień przecież ogląda się wysoki do samej powały słup ognia.

Sekundy trwały niczym dni - przez te kilka bezcennych sekund staliśmy nieruchomo, urzeczeni i bezradni zarazem. Ogień zaś płonął, syczał i skwierczał, okazując swą groźną potęgę.

Stół był drewniany. Zaczernił się, jak każde palenisko. Ogień zaś zgasł, zduszony bezlitośnie rozumem i mądrością człowieka.