piątek, 22 lutego 2008

Wiersz dla Staszka

Wojtek Szymczak
---------------------------

***

Na melodię "Rozmowy" Jacka Kaczmarskiego

Pan zawsze jest cichy i skromny
Jakby niemiał nic do powiedzenia.
Gdy zabrzmi pana głos bezstronny
To słychać jakby mowę z kamienia,
A dziś przecież każdy jest pomny
Że język granicą istnienia.

To nie tak, proszę pana, nie tak,
Dla mnie język jest jak katedra.
Z jej iglicy w chmury strzela myśli ptak,
By dosięgnąć na niebie San Pedra.

Właśnie, niebo. Pan buja w obłokach
I po myśli krainach się włóczy
A na ziemi codzienność skryta w mrokach
Komnaty, do której brak kluczy.
Pan sądzi, że nas w mgnieniu oka
Swym przykładem pięknie pouczy.

Proszę pana, ja Kanta lubię,
Ale lepszy mam układ z Chrystusem.
Za tę pewność, że się nie zgubię
Idę drogą pod własnym przymusem.

Właśnie, droga. Dokąd pan zmierza?
Jaką mapą się pan kieruje?
Ludzkie życie jak byka corridzie,
A pan je na jagnię czaruje.
Pan oczy odwraca we wstydzie
Gdy świat się widokiem raduje.

Proszę pana, niech pan zrozumie,
Że są pytania bez odpowiedzi.
Ja naprzód idę tak jak umiem,
A świat niech się nade mną biedzi.

Poznań, 2 styczeń 2008r.



Wiersz-rewanż

Stanisław Krawczyk

***
Na melodię "Rozmowy" Jacka Kaczmarskiego

Pan w drodze przemierza przestrzenie
I stopy swe stawia na szczytach
Wciąż w górze utkwione spojrzenie
Tam dokąd jeszcze pan nie zawitał
Blask z nieba - poniżej cienie
- Pan mieni się w świata zachwytach!

Proszę pana, o świat nie chodzi,
Kiedy chodzić chce się w błękicie
Życie, aby światu dogodzić
Nie dla Niego byłoby życiem.

Właśnie - życie! Pan nie zaprzeczy
Że z życia bierze to, co najlepsze
Wysiłek, który w wędrówce cieszy
Jest dla pana niczym powietrze
Bo niczym są ludzie i rzeczy
Gdy wkoło otwiera się przestrzeń!

Proszę pana, na rzeczy zgoda
Lecz o ludziach myślę inaczej
Tego, który siły mi dodał
Staram się w nich wszystkich zobaczyć.

Właśnie - siła! Bez siły człowiek
Nie znajdzie w życiu własnego głosu
Prawdy o sobie nikt się nie dowie
Póki sam sobie nie zada ciosu
A pan wciąż przecież tworzy opowieść
O byciu kowalem losu!

Proszę pana, krucha jest siła
Którą bierze się z siebie samego
Więc krew życia tętniącą w żyłach
Czerpię tylko od niego

Poznań, 28 stycznia 2008 r.

21 urodziny

Kto spodziewa się w tym poście opisu niezapomnianej imprezy, dzikich przygód czy niestworzonych historii, ten gorzko się zawiedzie. Zawiedzie się także ten, kto sądzi że urodziny minęły jak każdy inny dzień. Po prawdzie bowiem było to jeszcze coś innego.

Nie spodziewałem się niczego szczególnego po poniedziałku 4 lutego. Po pierwsze dlatego, że od 9 do 16 miałem zajęcia oraz zupełnie nudne spotkanie Samorządu Klubów Sportowych o 18. Nie planowałem też nic na wieczór, nie zapraszałem nikogo do domu, nie pożyczyłem nawet, jak w zeszłym roku, żadnego filmu. Postanowiłem dać szansę niespodziance, za stan wyjściowy przyjmując 0, czyli nic.

Dzień zaczął się jednak niezwykle miło, bo wstałem wcześniej, żeby otworzyć list od Staszka. Oprócz podsumowania ostatniego roku był tam też wiersz-rewanż (-->> "Wiersz-rewanż"), który mnie bardzo ujął. Otworzyłem też przedwczesny prezent od Pardis i Benedine - był to film - Labirynt Fauna - i książka o górach. Dobrzeście dziewczyny trafiły.

Kiedy wróciłem do domu o 19, zaskoczyło mnie ciasto jabłkowe z karteczką:


Zagadki! - pomyślałem i poczułem, że cyfry wieku mogły się pomylić i tak naprawdę kończę 12 lat...

Następna karteczka była pod tablicą korkową:


Biegiem do pokoju Wan Yung i jej "to do list"...

Siberia? Aha, bo Wan Yung ciągle narzeka, że jej zimno, mimo że ma kołdrę grubą jak na Syberii...a pod kołdrą:


To ci dopiero! Po kwadransie głowienia się dostałem podpowiedź i okazało się, że nie dość się przykładałem na angielskim - blinds ma drugie znaczenie jako roleta na oknie...

Ach...ten niesławny epizod, kiedy pojechałem na święta do domu, a w szafie został banan i WanYung znalazła go, gdy już pociemniał. Ale cóż w szafie?


Aha, to moja kołdra, bo kiedyś mówiłem, że ponoć niby jest z wielbłądziej sierści. Ile jeszcze tych wskazówek?

To była ostatnia, bo pod kołdrą czekał już właściwy prezent - książeczka z kuponami, a w niej talon na każdą okazję:


Myślę, że to jeden z najbardziej pomysłowych prezentów, jakie kiedykolwiek dostałem!

Śladami własnych wspomnień

Nigdy nie przypuszczałem, że studiując w Anglii spędzę wolny tydzień na prowadzeniu grupy zagranicznych turystek po pięknych zakątkach naszego kraju. A jednak.

Zaczęło się od tego, że Wan Yung chciała zobaczyć śnieg. Bo w Malezji mają tylko monsuny i klimat równikowy. A potem, na tydzień przed wyjazdem, Victoria i Jooyoung powiedziały, że też chcą zobaczyć Polskę. Pewnie, że mogą. Więc ruszyliśmy w czwórkę do Polski.

Martwiłem się trochę, że braknie nam pomysłów na spędzanie czasu, ale anioł podróży nad nami czuwał i wszystko układało się świetnie. Wszystkie miejsca, które zwiedzaliśmy, wiązały się mniej lub bardziej z moimi osobistymi wspomnieniami - wycieczka klasowa do Wieliczki, przygnębiająca wizyta w Auschwitz kilka lat temu, Tatry i dolina Chochołowska, gdzie odnalazłem nawet drzewo, pod którym schroniliśmy się przed deszczem ostatniego lata. Albo jeszcze Kraków i sławne popisy break-dancerów, 12-ka u dominikanów, czyli msza-legenda celebrowana przez Ojca Kłoczowkiego OP czy dobra gruzińska knajpa - Chaczpuri z Adżapsandałem - którą odkryliśmy niegdyś z Michałem. I jeszcze wizyta w Mysłowicach, u drogich Dziadków, którzy zgotowali nam iście staropolskie powitanie. A na koniec - Poznań, gdzie też została część mojej młodości - dom, w którym czuję się jak statek do bezpiecznym porcie, Marynkowa aula, której ściany widziały niejedno przedstawienie czy występ. I rozdział najświeższy - Republika Róż, gdzie przecież wciąż spotykam się z przyjaciółmi.

Wszystko to, jak ciąg obrazów w kalejdoskopie ukazało mi się kolejno w ciągu tych kilku dni. Czy potrafię to bardziej ogarnąć, spojrzeć na to z dystansu? Przyjechałem wszak jako tubylec, ale jednak - zza granicy. do swoich korzeni, ale z obcokrajowcami.

Kiedy zapytałem Victorię, co ja najbardziej zaskoczyło, powiedziała: wiara ludzi w Polsce. I muszę przyznać, że byłem z tej odpowiedzi dumny.

Więcej na:

http://picasaweb.google.com/wojtek.szymczak/PolskaPodrWspomnie

Myra's concert

Wszedłem na salę, gdzie zwykle mamy wykłady w poniedziałki rano (to ta, gdzie multikinopodobne fotele są zbyt wygodne, by pozostać na jawie...). Niewiele się zmieniło - tyle tylko, że na środku sali stał fortepian, zaś wokół niego 3 krzesła i stojak na nuty. A w powietrzu wokół atmosfera lekkiego napięcia i oczekiwania.

To uczucie, nieobce mi przecież, a tak dziś odległe, wróciło na chwilę jak przyjaciel po długiej rozłące. Przed oczyma stanęły mi ten wszystkie chwile, kiedy byłem po drugiej stronie sceny, czekając na kulisami na właściwy moment. Żeby wyjść i przemówić, zagrać rolę, a nawet zaśpiewać czy zatańczyć. Wszystko to było jak pożółkła fotografia, tak samo pełna emocji, ale jakby zamglona. Poczułem, że bardzo brakuje mi tego uczucia i świadomości tworzenia - dla siebie i innych.

Ale dlaczego w ogóle tam się znalazłem? Otóż koleżanka z Bootsów, Myra, grała fragment Piano Trio Mendelsona (na skrzypcach). Zatem stawiliśmy się solidarnie, by ją wesprzeć i nagrodzić oklaskami. Sama Myra nie była zadowolona ze swojego występu, ale mi się podobało.

Korean New Year

Na Dalekim Wschodzie, tak w Korei, jak i w Chinach, czas mierzy się równocześnie kalendarzem juliańsko-gregoriańskim, jak i tradycyjnie - według faz księżyca. To właśnie ten księżycowy kalendarz wyznacza daty tradycyjnych świąt. Tak się złożyło, że na środę 6 lutego przypadał właśnie Seollal, koreański Nowy Rok.

Jooyoung z zaprosiła mnie i Saszę na tradycyjną kolację noworoczną. Mogliśmy skosztować kim-chi, tteok guk i ryżu z wodorostami. Wszystko tradycyjnie - pałeczkami.

Przepraszam Was, że nie opiszę tych potraw, ale nie znam nawet nazw składników. A nawet gdybym znał, to pewnie nie miałyby polskich odpowiedników. Ale możecie się przyjrzeć:

Kim-chi:

http://www.jenius.com.au/images/hanabiLidcombe_kimchi.jpg

Tteok guk:

(źródło: Wikimedia)

A na koniec Ethon, pomocnik kucharza, zabawił się literkami na lodówce: