Czyli nic innego, jak Citroen Xara, którym Sasza dziś przyjechał z Manchesteru. Ten zielony wehikół to jego prezent urodzinowy. Bardzo się z niego cieszy. Ja też się cieszę.
Bo jakoś tak nagle Anglia się stała mniejsza, miejsca jakby magicznie zbliżyły się do siebie, a mapa wyspy, która wisi nad łóżkiem, zapraszająco spogląda i zdaje się mówić - czekam...
niedziela, 30 września 2007
Noblesse oblige...
...tak mawiała drzewiej pani Białowąs, moja polonistka z gimnazjum, kiedy oczekiwała od nas dobrych wyników (czyli zawsze).
Dlaczego jednak noblesse oblige? Pani z dziekanatu wskazała ręką w kierunku ukośnym, niedwuznacznie dając do zrozumienia, że za rok i dwa ma być podobnie. Nie wiedziałem co powiedzieć. Więc tylko uśmiechnąłem się pod nosem. Pamiętam, że kiedyś też się już tak uśmiechałem przed pewną tablicą.
Piszę o tym dlatego, że świetnie pasuje to do słów pani w dziekanacie, która uraczyła mnie miłą niespodzianką podczas pierwszej w tym roku wizyty. Byłem tam bowiem, jako student ekonomii, aby się dać zapisać. Pani zaś mówi:
- Oh, you are our prize winner!
- Prize winner?
- Oh, so you don't know anything?
- No...
- Come, I have to show you something first...
Jak powiedziała, tak zrobiła. Poszliśmy zatem do korytarza, gdzie w pomiędzy biurami profesorów wisiała na ścianie duża drewniana tablica. Na niej zaś złotymi literami wypisany nagłówek, poniżej zaś nazwiska:
O Patrycji
Głupia sprawa:
Partycja miała jechać na ten rok na wymianę do Singapuru --> zawaliła księgowość na egzaminie --> poprawki są we wrześniu lub w maju (już z następną sesją) --> Patrycja wybrała maj --> myślała, że będzie dalej kontynuować naukę, a księgowość poprawi razem z nowymi egzaminami --> niedoczytała/niezrozumiała, że nie będzie nowych egzaminów, bo przez decyzję o maju ma rok przerwy w nauce...
Jak to się mogą przykro potoczyć losy...ale zobaczymy co z tego wszystkiego będzie - Patrycja się nie załamuje i na pierwszy ogień będzie próbowała dostać się na rok na praktykę/do pracy do LIFFE, czyli londyńskiej giełdy towarowej, gdzie ja terminowałem przez 2 tygodnie przed wakacjami.
Partycja miała jechać na ten rok na wymianę do Singapuru --> zawaliła księgowość na egzaminie --> poprawki są we wrześniu lub w maju (już z następną sesją) --> Patrycja wybrała maj --> myślała, że będzie dalej kontynuować naukę, a księgowość poprawi razem z nowymi egzaminami --> niedoczytała/niezrozumiała, że nie będzie nowych egzaminów, bo przez decyzję o maju ma rok przerwy w nauce...
Jak to się mogą przykro potoczyć losy...ale zobaczymy co z tego wszystkiego będzie - Patrycja się nie załamuje i na pierwszy ogień będzie próbowała dostać się na rok na praktykę/do pracy do LIFFE, czyli londyńskiej giełdy towarowej, gdzie ja terminowałem przez 2 tygodnie przed wakacjami.
Weź pan ulotkę
Pracując w pocie czoła przez kilka godzin, wciśnięci w nieswoje klubowe bluzy, przekrzykując bijącą z głośników muzykę, przebijając się przez obojętność i niechęć przechodzących pierwszaków...rozdawaliśmy ulotki.
Czyli zapraszaliśmy do naszego klubu. Do Bootsów, klubu wędrowców.
Było kilka osób, które tak jak ja rok temu wiedziały czego chcą. Nie przychodziły one po zachętę, ale informacje. I myślę, że to oni będą tymi, których najczęściej będę widywał na wycieczkach.
Miło było przy tym spotkać starych znajomych z chóru, karate czy inwestowania.
Co więcej, pod sam koniec dnia spotkałem Kaję, która jak się okazało, studiuje drugi rok i chce reaktywować Polish Society. Wymieniliśmy kilka pomysłów i okazało się, że już wieczorem jest małe spotkanie organizacyjne. Owe kilka pomysłów to: filmy Wajdy czy Polańskiego, polska kuchnia, może jakieś wiersze bądź fragmenty poezji, muzyka, znane postaci, sztuki teatralne, udział w wyborach. Wszystko brzmiało bardzo ambitnie i już zaczynał płonąć ogień entuzjazmu, ale po spotkaniu zdałem sobie sprawę (nie po raz pierwszy), że to kosztuje. Kosztuje czas. Ale mimo to - może nie wszystko stracone!
Czyli zapraszaliśmy do naszego klubu. Do Bootsów, klubu wędrowców.
Było kilka osób, które tak jak ja rok temu wiedziały czego chcą. Nie przychodziły one po zachętę, ale informacje. I myślę, że to oni będą tymi, których najczęściej będę widywał na wycieczkach.
Miło było przy tym spotkać starych znajomych z chóru, karate czy inwestowania.
Co więcej, pod sam koniec dnia spotkałem Kaję, która jak się okazało, studiuje drugi rok i chce reaktywować Polish Society. Wymieniliśmy kilka pomysłów i okazało się, że już wieczorem jest małe spotkanie organizacyjne. Owe kilka pomysłów to: filmy Wajdy czy Polańskiego, polska kuchnia, może jakieś wiersze bądź fragmenty poezji, muzyka, znane postaci, sztuki teatralne, udział w wyborach. Wszystko brzmiało bardzo ambitnie i już zaczynał płonąć ogień entuzjazmu, ale po spotkaniu zdałem sobie sprawę (nie po raz pierwszy), że to kosztuje. Kosztuje czas. Ale mimo to - może nie wszystko stracone!
Szkolenie Bootsów
Zaczęło się cudownie - przez przeszło godzinę szukaliśmy wśród pastwisk (pokrytych tym, czy zwykle pokryte są owcze pastwiska) owej stodoły, w której mieliśmy nocować. Około północy zapukaliśmy do jedynego domu, w którym jeszcze paliło się światło i po któtkiej rozmowie wymogliśmy naszymi mizernym stanem i uśmiechami autostop. Pan bowiem twierdził, że widział jakiś drogowskaz. Niestety pomyliło mu się ze schroniskiem, ale dzięki temu przelotny deszcz przeczekaliśmy w samochodzie. Później, raz jeszcze idąc ową "ścieżką, gdzie za trzecią furtką jest stodoła", zatrzymaliśmy się zrezygnowani i bezradnie rozglądaliśmy dookoła. I oto stało się - na zboczu w dole zamajaczył kształt, który ledwie tylko odróżniał się od drzew. Dlaczego wcześniej sądziliśmy, że będzie u góry zbocza?...
W nocy budziłem się kilka razy, bo wiatr strasznie świszczał w szczelinach, a niektóre belki dachu wtórowały mu jękliwie. Poza tym było trochę twardo, bo spaliśmy na drewnianych podestach, a ja nie miałem karimaty. Ale najlepsze dopiero miało nadejść.
Rano wstałem i wyjrzałem przez drzwiczki - między zielonymi wzgórzami a niebem gruba zasłona deszczowych chmur aż po horyzont. Deszcz zaś padał poziomo, bo tak rozkazał mu wiatr. Patrzyłem z podziwem na ten spektakl żywiołów i barw, kiedy w głowie zaczęła rodzić się straszna świadomość - sprawdziłem, tknięty złym przeczuciem: niestety, Wojtku, zapomniałeś kurtki...
Wizje z wyprawy: http://picasaweb.google.com/wojtek.szymczak/PeakDistrict2
W nocy budziłem się kilka razy, bo wiatr strasznie świszczał w szczelinach, a niektóre belki dachu wtórowały mu jękliwie. Poza tym było trochę twardo, bo spaliśmy na drewnianych podestach, a ja nie miałem karimaty. Ale najlepsze dopiero miało nadejść.
Rano wstałem i wyjrzałem przez drzwiczki - między zielonymi wzgórzami a niebem gruba zasłona deszczowych chmur aż po horyzont. Deszcz zaś padał poziomo, bo tak rozkazał mu wiatr. Patrzyłem z podziwem na ten spektakl żywiołów i barw, kiedy w głowie zaczęła rodzić się straszna świadomość - sprawdziłem, tknięty złym przeczuciem: niestety, Wojtku, zapomniałeś kurtki...
Wizje z wyprawy: http://picasaweb.google.com/wojtek.szymczak/PeakDistrict2
Krok 3
Sekrety:
- ogrzewanie jest przez nawiew z kratek wentylacyjnych - średnio działa, bo całe wnętrze jest zakurzone, a poza tym nierównomiernie ogrzewa
- w domu pozostawione było mnóstwo śmieci i staroci - do dziś w ogródku stoją worki i kartony z rzeczami od materacy i kołder po komputerowy złom i rower, które czekają na wywiezienie
- na strychu też jest pełno śmieci; ale tym już nikt się nie przejmuje
- północna część domu, czyli pokój Saszy, Benedine i mój są chłodniejsze niż te od strony południowej; co więcej, są od strony ulicy, którą wielu studentów wraca nocą po imprezach, więc nie jest szczególnie cicho
- ściany i podłoga są jak wafelki - skrzypią i wszystko przez nie słychać
- drzwi do kuchni są ciężkie i bardzo trzaskają
- do mojego pokoju nie sięga sygnał routera, dlateg siedzę teraz na korytarzu przy schodach i piszę to, co czytacie
- ogrzewanie jest przez nawiew z kratek wentylacyjnych - średnio działa, bo całe wnętrze jest zakurzone, a poza tym nierównomiernie ogrzewa
- w domu pozostawione było mnóstwo śmieci i staroci - do dziś w ogródku stoją worki i kartony z rzeczami od materacy i kołder po komputerowy złom i rower, które czekają na wywiezienie
- na strychu też jest pełno śmieci; ale tym już nikt się nie przejmuje
- północna część domu, czyli pokój Saszy, Benedine i mój są chłodniejsze niż te od strony południowej; co więcej, są od strony ulicy, którą wielu studentów wraca nocą po imprezach, więc nie jest szczególnie cicho
- ściany i podłoga są jak wafelki - skrzypią i wszystko przez nie słychać
- drzwi do kuchni są ciężkie i bardzo trzaskają
- do mojego pokoju nie sięga sygnał routera, dlateg siedzę teraz na korytarzu przy schodach i piszę to, co czytacie
Krok 2
Witaj w domu!
na wprost zaś klitka, czyli pokoik Pardis (teraz jest już posprzątane i wygląda lepiej):



Idziesz przez wąski korytarz do niewielkiej kuchni:
po prawej salonik z nowymi kanapami i starym fotelem:
Po wąziutkich i skrzypiących ze starości schodach wspinamy się do góry. Naprzeciwko ukazuje się łazienka (na szczęście jedna z dwóch):
a dalej, zgodnie z ruchem wskazówek zegara (na szczęście przynajmniej zegary chodzą w Anglii w normalną stronę) pokój Wan Yung:
pokój Saszy:
i moja mała twierdza:
*uwaga! zdjęcia były robione zanim jeszcze przejęliśmy bazę - cały dom wygląda teraz dużo czyściej i porządniej
Nie ma jak w domu...
Witamy Państwa w naszym krótkim przewodniku po nowym domu Wojtka. W kilku krokach poznacie Państwo wszystkie sekrety tego domu. Zupełnie za darmo!
Subskrybuj:
Posty (Atom)