- Patrzę za okno. Patrzę i się napatrzeć nie mogę. Bo zamiast szarej chmurnej zasłony nieba widze błękit, a zamiast nieprzyjemnej mżawki złote promienie słońca.
Wojtek odszedł od okna. Założył adidasy i zawołał Saszę. Za chwilę razem wybiegli z domu.
- I gonna kill you when we come back! - wysapał Sasza między jednym oddechem a drugim - I haven't done any excercise for years!
Nie myślcie sobie, moi drodzy, że wyciągnąłem Saszę po to, żeby go zakatować. Zaczęliśmy spokojnie, a potem z przerwami na rozciąganie przebiegliśmy się do Windsor parku. Niestety był zamknięty, bo gdzieś tam, gdzie na zachodzie horyzont znika za królewskimi drzewami, panuje epidemia "food to mouth", czyli jakiejś zwierzęcej choroby. Zawróciliśmy zawiedzeni.
Sasza mówił, że bardzo się zmęczył. I niech mu to na zdrowie! Może to go zachęci do jakiegoś ruchu?
piątek, 5 października 2007
Home sweet home?
Co ja wam będę pisał, jak się mieszka...
3 razy mnie dziewczyny już opierniczyły - bo zapomniałem zamknąć drzwi do kuchni podczas gotowania, a to znowu nie powiedziałem Benedine, że idę do Kościoła wcześniej niż zwykle, i znowuż, że zostawiłem drzwi do szopy otwarte...
Dziś robiłem pierwsze odkurzanie. Mamy tabelkę i imiona na kolorowych karteczkach, które przeczepiamy magnesami. Więc pierwsze odkurzanie poszło szybko i bezboleśnie, zapędziłem się nawet i poodkurzałem u Saszy i Wan Yung. Przy okazji dostało mi się, że położyłem pustą miseczkę po płatkach i karton z mały telewizorem (służy nam za stoliczek okolicznościowy i jadalny) na kanapie. No cholera jasna...
Ale co tam. Zawziąłem się i zrobiłem wczoraj w nocy ciasteczka chili. Tak, oczywiście, że nie do końca wyszło...za dużo sypnąłem cynamownu, użyłem ruskiej mąki z Tesco, ciasto było za rzadkie, a potem nie chciało mi się nakładać porcji, więc wylałem całość na blachę...ale i tak jest smaczne!
3 razy mnie dziewczyny już opierniczyły - bo zapomniałem zamknąć drzwi do kuchni podczas gotowania, a to znowu nie powiedziałem Benedine, że idę do Kościoła wcześniej niż zwykle, i znowuż, że zostawiłem drzwi do szopy otwarte...
Dziś robiłem pierwsze odkurzanie. Mamy tabelkę i imiona na kolorowych karteczkach, które przeczepiamy magnesami. Więc pierwsze odkurzanie poszło szybko i bezboleśnie, zapędziłem się nawet i poodkurzałem u Saszy i Wan Yung. Przy okazji dostało mi się, że położyłem pustą miseczkę po płatkach i karton z mały telewizorem (służy nam za stoliczek okolicznościowy i jadalny) na kanapie. No cholera jasna...
Ale co tam. Zawziąłem się i zrobiłem wczoraj w nocy ciasteczka chili. Tak, oczywiście, że nie do końca wyszło...za dużo sypnąłem cynamownu, użyłem ruskiej mąki z Tesco, ciasto było za rzadkie, a potem nie chciało mi się nakładać porcji, więc wylałem całość na blachę...ale i tak jest smaczne!
A po treningu chodziliśmy na...
...piwo, bo Tsukasa bardzo chciał się napić ze mną. "Let's go drink?" powiedział po angielsku z japońskim akcentem. A niech ma, myślę, pójdę mu na rękę, fajny z niego gość, to mówię - dobra! - bo w końcu lepiej teraz niż potem gdzieś przed sesją znowu wyskoczy z takim pomysłem.
Tsukasa w ogóle ma talent do puentowania. Po drodze wstąpiliśmy do niego do pokoju - mieszka w nowowybudowanych akademikach o świetnym standardzie. "It's better here..." - mówi. "Yeah, definitely better then Kingswood underground, isn't it?" - odpowiadam. "Yea, yea - rozkręca się Tsukasa - Kingswood..was...like jail!".
Powoli trafiliśmy do Medicine. Sala zapchana, bar oblężony. Piętro niżej to samo. Tsukasa, mówię, idziemy do Crosslands, tu się nie doczekamy! Aahhhh, yea yea yea! - zgodził się Tsukasa.
Trafliśmy więc w końcu do miejsca, gdzie piwo można było wystać jeszcze przed wschodem słońca. Przy kubku Calsberga, w otoczeni przez skryte we mgle czerwone wieżyczki zamku Harrego Pottera i ciepły wrześniowy wieczór Tsukasa zaczął opowiadać o swoich studiach.
Nie będę tu przytaczał całej rozmowy. Tsukasa mówił, że chciałby zrobić jakieś badanie o lekach jako magisterkę, że chciałby potem pracować dla jakiejś dobrej firmy farmaceutycznej, że najlepiej w USA, bo tam dają duże granty. Właściwie byłem zaskoczony, że w tak prostych słowach można tak dużo opowiedzieć. Bo angielski Tsukasy nie jest lepszy niż wasz. Najbardziej jednak cieszyłem się z tego, iż ta godzinna beztroska rozmowa była jedną z najprzyjemniejszych, jakie ostatnio odbyłem. I to na pewno nie zpowodu piwa.
Tsukasa w ogóle ma talent do puentowania. Po drodze wstąpiliśmy do niego do pokoju - mieszka w nowowybudowanych akademikach o świetnym standardzie. "It's better here..." - mówi. "Yeah, definitely better then Kingswood underground, isn't it?" - odpowiadam. "Yea, yea - rozkręca się Tsukasa - Kingswood..was...like jail!".
Powoli trafiliśmy do Medicine. Sala zapchana, bar oblężony. Piętro niżej to samo. Tsukasa, mówię, idziemy do Crosslands, tu się nie doczekamy! Aahhhh, yea yea yea! - zgodził się Tsukasa.
Trafliśmy więc w końcu do miejsca, gdzie piwo można było wystać jeszcze przed wschodem słońca. Przy kubku Calsberga, w otoczeni przez skryte we mgle czerwone wieżyczki zamku Harrego Pottera i ciepły wrześniowy wieczór Tsukasa zaczął opowiadać o swoich studiach.
Nie będę tu przytaczał całej rozmowy. Tsukasa mówił, że chciałby zrobić jakieś badanie o lekach jako magisterkę, że chciałby potem pracować dla jakiejś dobrej firmy farmaceutycznej, że najlepiej w USA, bo tam dają duże granty. Właściwie byłem zaskoczony, że w tak prostych słowach można tak dużo opowiedzieć. Bo angielski Tsukasy nie jest lepszy niż wasz. Najbardziej jednak cieszyłem się z tego, iż ta godzinna beztroska rozmowa była jedną z najprzyjemniejszych, jakie ostatnio odbyłem. I to na pewno nie zpowodu piwa.
Karate
Coś się nam pozmieniało. Ale nie znowu tak bardzo.
Pierwsza rzecz, nigdy bym się nie spodziewał, że Tsukasa zacznie rok z zielonym pasem. Zielonym, czyli stopień wyższym niż mój żółty. A kiedy wprowadzałem się do niego w czerwcu (to on bowiem poratował mnie noclegiem przez 5 dni, kiedy nie miałem gdzie mieszkać) miał pas czerwony. Czyli 2 stopnie niższy.
Pogratulowałem mu tego miesiąc temu, mówiąc, że teraz będę się mu kłaniał jako nauczycielowi. On na to: "No way. I am still shit!". Ale zielony pas ma. I mobilizacja dla mnie też jest.
Rzecz druga - jest dużo nowych karateków. Większość początkujących, ale trafili się i tacy, którzy już wiedzą o co chodzi. Dało się odczuć na własnej skórze, że tych lat treningów nie zmarnowali...
Pierwsza rzecz, nigdy bym się nie spodziewał, że Tsukasa zacznie rok z zielonym pasem. Zielonym, czyli stopień wyższym niż mój żółty. A kiedy wprowadzałem się do niego w czerwcu (to on bowiem poratował mnie noclegiem przez 5 dni, kiedy nie miałem gdzie mieszkać) miał pas czerwony. Czyli 2 stopnie niższy.
Pogratulowałem mu tego miesiąc temu, mówiąc, że teraz będę się mu kłaniał jako nauczycielowi. On na to: "No way. I am still shit!". Ale zielony pas ma. I mobilizacja dla mnie też jest.
Rzecz druga - jest dużo nowych karateków. Większość początkujących, ale trafili się i tacy, którzy już wiedzą o co chodzi. Dało się odczuć na własnej skórze, że tych lat treningów nie zmarnowali...
BOOTS
Przyszedł czas na pierwsze spotkanie z nowymi członkami. Wydrukowałem kilka ofert butów, kurtek i śpiworów, żeby doradzić w razie potrzeby tym mniej zorientowanym. Myślałem sobie, że wszyscy usiądą, ja poproszę o ciszę, wstanę, przywitam, powiem kilka szczegółów o wycieczce, sprzęcie, każdy się przedstawi (bo jest 20 nowych członków), będzie można cicho rozmawiać...
Byłem 5 minut przed czasem. Medicine, jak zwykle, pełne ludzi - tym razem kibiców, bo jak co wtorek oglądają mecz Ligi Mistrzów. Duży okrągły stół (jedyny, przy którym się mieściliśmy) naturalnie zajęty. Inne też. Znaleźliśmy miejsce w kącie i wywiesiliśmy flagę klubu.
Pojawia się długa kolejka ludzi, nie ma mowy, żeby ich usadzić i sobie wzajemnie przedstawić czy w ogóle coś do wszystkich powiedzieć. Tak też zacząłem krążyć wokół kolejki i po kolei witać nowych członków, przekrzykując piłkarski gwar i przeczekując podbramkowe wrzawy.
Koniec końców do klubu zapisały się jeszcze 22 osoby (razem 52 członków+ nasza trójka). Na wycieczkę niestety tylko 14. Czyli mamy jeszcze 8 miejsc wolnych. Nie mamy też kierowców. Ani pierwszopomocowców. Ale jakoś to będzie. Zawsze jest...
Byłem 5 minut przed czasem. Medicine, jak zwykle, pełne ludzi - tym razem kibiców, bo jak co wtorek oglądają mecz Ligi Mistrzów. Duży okrągły stół (jedyny, przy którym się mieściliśmy) naturalnie zajęty. Inne też. Znaleźliśmy miejsce w kącie i wywiesiliśmy flagę klubu.
Pojawia się długa kolejka ludzi, nie ma mowy, żeby ich usadzić i sobie wzajemnie przedstawić czy w ogóle coś do wszystkich powiedzieć. Tak też zacząłem krążyć wokół kolejki i po kolei witać nowych członków, przekrzykując piłkarski gwar i przeczekując podbramkowe wrzawy.
Koniec końców do klubu zapisały się jeszcze 22 osoby (razem 52 członków+ nasza trójka). Na wycieczkę niestety tylko 14. Czyli mamy jeszcze 8 miejsc wolnych. Nie mamy też kierowców. Ani pierwszopomocowców. Ale jakoś to będzie. Zawsze jest...
Subskrybuj:
Posty (Atom)