środa, 16 lipca 2008

środa, 9 lipca

Na początku liczyłem cztery godziny dojeżdżania do pracy jako stracone. Myliłem się jednak niezmiernie! Weźmy na przykład poranek: droga na stację to 25 minut, czyli mniej więcej 4 dziesiątki różańca. 45 minut w pociągu zaś to wspaniały czas na poranną drzemkę – człowiek jest przecież zmęczony kiedy wstaje po krótkiej nocy (jeżeli wyjątkowo się wyśpię, to czytam wtedy książkę o fotografii). Popołudniu natomiast przychodzi czas na dzienną porcję wysiłku: bieg na stację metra to dopiero preludium do slalomu giganta, który każdego dnia przychodzi mi wykonywać między tłumami pędzącymi we wszystkie strony. Finał tego biegu to morderczy wbieg po trzech długich ruchomych schodach, gdzie grawitację pokonuje się podwójnie. Wreszcie meta – wolne miejsce na przedzie pociągu. Droga powrotna przebiega zwykle szybko – drzemka, książka o fotografii lub nauka alfabetu koreańskiego skutecznie wypełniają jej czas. Na koniec pozostaje odcinek specjalny – droga pod górkę ze stacji do domu. Tutaj jednak, w przeciwieństwie do metra czy pociągu, transport działa punktualnie i niezawodnie – skrzyżowanie ze światłami I dwie stacje benzynowe w Egham są dla mnie niczym lokalny węzeł transportowy. Niezależnie od pory wieczoru (czy nocy) zawsze udało mi się poprosić kogoś o podwiezienie, nierzadko pod sam dom. Nie muszę dodawać, że to też okazja, żeby uciąć z kierowcą niezobowiązującą pogawędkę – może dla niego to tez miłe spotkanie. I tym sposobem cztery godziny stracone na dojeżdżanie zamieniły się w niecałe trzy godziny zyskane.

Czwartek, 10 lipca

W pracy zamieszanie: nie wiadomo dla kogo mam pracować! Ekipa z Citibanku chciałaby, żebym dalej pomagał im przy kwestionariuszach, ale już Roshni z innego działu domaga się o mnie. Stanęło na tym, że jutro będę poprawiał jakieś tabele dla niej. Później nowa szefowa powiedziała mi, że tabele trzeba poprawić ręcznie -przeliczyć średnią w odniesieniu do poprzedniego roku. To mówiąc, wskazała na wysoki na pół łokcia stos tabel dla 12 różnych krajów. Potakiwałem skrzętnie głową, zadawałem pytania, a w duchu miałem nadzieję, że jakoś mnie to ominie. Istotnie - okazało się, że Marion z Francji potrzebuje pomocy bo zalega z wysłaniem jakiś innych tabel do klienta - jutro więc pracuję ostatecznie z nią.

W czasie przerwy obiadowej poszedłem do punktu Foto, żeby zapytać o cenę zdjęć do wizy amerykańskiej. Cena: 15 funtów za 2 zdjęcia (i promocyjne 25 za 4) przekonała mnie co do tego, że znam się na fotografii cyfrowej i jej obróbce wystarczająco dobrze, żeby całe zdjęcie samemu i wywołać za funta następnego dnia.

Wieczorem w domu czekało mnie jeszcze sprzątanie. Jak to człowiek potrafi przez tydzień zarosnąć! Zlew pełen brudnych naczyń, cztery pary butów tańcząca radośnie w przedpokoju, artystyczny nieład w pokoju (kompozycja abstakcyjna “Gdzie kończy się szafa, a zaczyna podłoga?”) – wszystko to szybko znikało, bo przecież jutro przyjeżdżali Rodzice. Gdzieś przed północą pomyślałem jeszcze, że dobrze by było upiec ciasto. Wraz z Googlem zdecydowaliśmy się na ciasto bananowe.