W poprzednim semestrze Jooyoung z Korei zaprosiła kilka osób z Bootsów na koreański obiad. Był kurczak w Coca-Coli (substytut karmelu, bardzo skuteczny zresztą), sushi, kimchi [czyli kiszona kapusta z dodatkami] i inne pyszności. Obiecaliśmy z Saszą, że w przyszłym roku (czyli w obecnym) się zrewanżujemy. A że nie lubię rzucać słów na wiatr, to trza się było zabrać do roboty.
Dziewczyny zostały zaproszone na piątek: Anglia, Korea, Brazylia. Poprzeczka była postawiona niezwykle wysoko, bo Christmas Dinner u Patrycji i Kate był bajeczny. "Więc co robimy?" - pytam Saszę. "Ja mogę zrobić Banicę" - mówi mój Bułgar. "I jeszcze sałatkę. Szopską". Ja, rzecz jasna, zamierzałem przygotować Hunter's Stew, czyli bigos. Cóż jeszcze? Barszcz! Barszcz czerwony! Z uszkami!
Problem bowiem polegał na tym, że spośród 5 gości jedna była weganką (ekstremalna forma wegetarianizmu), dwie inne zaś były na ścisłej diecie detoks, więc nie mogły jeść nic oprócz warzyw i owoców.
Zatem: banica i sałatka szopska, bigos i barszcz. Saszo wymyślił jeszcze, że zrobi jakiś zapiekany ryż z cukinią, ale - jak miało się później okazać - na niewiele się to zdało.
Jest czwartek wieczorem. Ja lecę na spotkanie SIFE, Sasza podejmuje się pojechać do ASDA w Slough. Ma wszystko spisane na kartce, więc nie powinno być problemu. Okazuje się, że jednak był, gdy Saszo wraca ze sklepu z solą selerową zamiast selera. Buraków też rzekomo nie ma.
W piątek rano jedziemy na zakupy razem - nie chce mi się wierzyć, kiedy w Tesco na półce leżą tylko buraczki ugotowane i obrane. Cóż, co kraj to obyczaj - będziemy kombinować. Uratował mnie osiedlowy SPAR. Nasza Polska załoga doradziła co i jak wymieszać, żeby barszczyk wyszedł prawie jak nasz, prawdziwy.
O 10:30 rozpoczęła się operacja "Syty Słowianin". Sasza zaciekle obiera ogórki i pomidory, ja ucieram buraczki. Potem, każdy na dwa gary, zaczynamy mieszać - ja czerwony wywar, on szopską sałatkę.
Minęła 12:30. Po kilku desperackich telefonach do Polski decyduję się na drastyczny krok - wsypuję do barszczu proszek Knorra. W mgnieniu oka zupa nabiera rumieńców i świątecznego aromatu. Wiem, że to trochę oszukańczo, ale przecież chciałem dobrze...
Za godzinę przychodzą goście. Pokrojoną wieprzowinę, bekon i parówki wrzucam na patelnię razem z ugotowanymi już grzybami. Smaży się tam już cebulka. Saszo wyjmuje w tym czasie danie "zapiekany-ryż-z-cukinią" i okazuje się, że istotnie się zapiekł. Tak bardzo, że niestety ląduje w koszu, a Saszo zdesperowany rzuca się do klejenia banicy.
Za dziesięć druga. Bigos przygotowany, banica się piecze. Nakrywam (jakże szumne słowo jak na nasze warunki) do stołu i okazuje się, po co tak naprawdę są serwetki. Na szczęście mam papierowe ręczniki i trochę fantazji (wyniesionej rzecz jasna z domu) . Okazuje się też, że można było pomyśleć o talerzach. Ale z Boskiej łaski w szafie znalazł się nieotwarty jeszcze komplet ładnych talerzy. Pomyśleć, że ktoś kupił je kiedyś, pewnie nawet niechcący, po to tylko, żebyśmy mogli je teraz znaleźć. Fakt, trochę naiwnie tak myśleć, ale przyjemnie.
Dzwonek! Oto trzech pierwszych gości u drzwi! Patrycja, Kate i Victoria siadają przy stole, my zaś dopinamy w kuchni ostatni guzik. Chwilę potem zjawiają się Koreanki. Szkoda że Saszo nie włączył żadnej muzyki, ale już trudno - jemy zatem sałatkę w nabożnej ciszy. Sałatki są 2 wersje - dietetyczna i normalna. Dietetyczna, bo Victoria jest weganką, a Patrycja i Kate właśnie przechodzą dietę bardziej rygorystyczną niż prawosławni mnisi z Góry Atos.
Sasza proponuje wino i może w duchu cieszy się trochę, kiedy wszyscy proszą jednak o wodę - zostanie mu więcej na najbliższe wieczory. W międzyczasie z Bułgarii przenosimy się do Polski i na stole pojawia się barszcz. Niestety, ledwo wystarczyło na 7 miseczek. Wystarczyło jednak również, żeby każdemu zasmakował charakterystyczny, lekko piekący smak naszej zupy.
Wśród pochwał na stół wjechał bigos i banica. Niestety raczyły się nim tylko Koreanki i my 0 wystarczyło jednak, by zachwyciły się nim na dobre. Ku mojemu zaskoczeniu zapytały potem, czy mogą wziąć resztki do domu. Brzmiało to jak najlepsze słowo uznania.
Deseru nie było, bo Saszo nie wyrobił się z sałatką owocową, która też, jak twierdzi, jest charakterystyczna dla Bułgarii.
Zagraliśmy sobie natomiast w "charades", czyli kalambury lub, jak wolą MISH-owcy, "Krzykacza". Chociaż pomysł wydawał mi się banalny, to każdy dobrze się bawił. Saszo dostał jeszcze zaproszenie do kina na następny dzień - tym lepiej, że od dziewczyny, która mu się podoba.
Później zaczęliśmy rozmowę o Anglii i zwyczajach tego kraju. Kate, jako (jak sama się określiła) 'upper middle class', pouczyła nas nieco o tym, co uważa się za grzeczne. I tak:
- Anglicy uwielbiają karteczki, więc jest bardzo mile widziane, jeśli po przyjęciu bądź otrzymaniu prezentu wyślemy karteczkę z podziękowaniem,
- Anglicy uwielbiają też formalizm: nie można np. potwierdzić otrzymania zaproszenia byle jak, ale należy wesprzeć się formułką podobną do tej: "Miss Brown confirms receiving invitation to the event held by Mr Smith on Sunday, 23rd February."
- ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu okazało się, że nieeleganckie jest mówić: "I'm going to the toilet" bądź pytać "Excuse me, where is the toilet?". Toilet jest rozumiane przez Anglików zarówno jako toaleta-pomieszczenie jak i toaleta-urządzenie (konkretnie tak samo jak toilet bowl, czyli miska klozetowa). Więc "I am going to the toilet" jeszcze przejdzie, ale "I am going to the toilet to wash my hands" może przez niektórych zostać przyjęte z eleganckim, arystokratycznym i wyćwiczonym uśmiechem oraz doprawione ironią "Oh really?"...; jeśli ktoś byłby tak nieuprzejmie bezpośredni, by chcieć użyć urokliwego słówka "sracz", to po angielsku jest to "crapper".
- aby być poprawnym i grzecznym, należy mówić "where is the loo" oraz "I am going to the loo"
- podobnie rzecz ma się z salonem: Kate zżymała się na fakt, że jej rodzice - 'upper middle class' - mówią na salon "lounge" zamiast "sitting room"...
- miło było usłyszeć, że ktoś jeszcze docenia takie drobnostki jak przepuszczanie kobiety w drzwiach.
Na tym też nasze spotkanie się skończyło.
środa, 16 stycznia 2008
Subskrybuj:
Posty (Atom)