sobota, 12 stycznia 2008

Ze słońcem w nowy rok na wyspach

Tak się złożyło,, że tym razem leciałem do Londynu z przesiadką we Frankfurcie. Już na Ławicy spotkałem Krzysia Chałupkę z mat-fizu. On przez Niemcy leciał do Edynburga. Miło było porozmawiać i porównać koleje losów na obczyźnie.

We Frankfurcie czekałem już w poczekalni przed odlotem, gdy zachodzące słońce zniżyło się do okien przestronnej poczekalni. Niedługo później samolot odrywał się już od ziemi i mknął na północny zachód. Miałem szczęście siedzieć przy oknie i podziwiać nietypowy widok. Ponad morzem śnieżnobiałych chmur powoli malała złota kula. Spojrzałem w górę - chłodny błękit nieba ponad nami stopniowo zmieniał się w złoty poblask, by wreszcie przybrać postać czerwonej łuny tuż ponad chmurami. Zachody słońca trwają zwykle szybko - wszak wszystko co piękne jest, przemija. Tym razem jednak zdało się być inaczej. Niczym Słońce wstrzymane modlitwą króla frankońskiego Karola, gdy ten wyruszał z armią w pościg za Maurami, którzy podstępnie zaatakowali i pokonali jego tylną straż i umiłowanego wasala - rycerza Rolanda, tak i nasza łuna zdawała się jaśnieć blaskiem niesłabnącym, podtrzymywanym jak gdyby Boską mocą.

Było już ciemno, kiedy dolecieliśmy do Heathrow z kwadransem opóźnienia. Wyjątkowo nie musiałem martwić się o długą podróż - z przystanku nieopodal odjeżdżał autobus, który zatrzymuje się niemal na progu mojego domu.

Nikt nie przewidział, że w niedzielę angielskie autobusy kończą kursować o 18.10. O 10 minut za wcześnie.

Ale nie byłem jedynym zdradzonym przez angielską komunikację. Jakaś studentka z Japonii też nie zdążyła, więc podróż powrotna upłynęła szybko i przyjemnie.