Pracując w pocie czoła przez kilka godzin, wciśnięci w nieswoje klubowe bluzy, przekrzykując bijącą z głośników muzykę, przebijając się przez obojętność i niechęć przechodzących pierwszaków...rozdawaliśmy ulotki.
Czyli zapraszaliśmy do naszego klubu. Do Bootsów, klubu wędrowców.
Było kilka osób, które tak jak ja rok temu wiedziały czego chcą. Nie przychodziły one po zachętę, ale informacje. I myślę, że to oni będą tymi, których najczęściej będę widywał na wycieczkach.
Miło było przy tym spotkać starych znajomych z chóru, karate czy inwestowania.
Co więcej, pod sam koniec dnia spotkałem Kaję, która jak się okazało, studiuje drugi rok i chce reaktywować Polish Society. Wymieniliśmy kilka pomysłów i okazało się, że już wieczorem jest małe spotkanie organizacyjne. Owe kilka pomysłów to: filmy Wajdy czy Polańskiego, polska kuchnia, może jakieś wiersze bądź fragmenty poezji, muzyka, znane postaci, sztuki teatralne, udział w wyborach. Wszystko brzmiało bardzo ambitnie i już zaczynał płonąć ogień entuzjazmu, ale po spotkaniu zdałem sobie sprawę (nie po raz pierwszy), że to kosztuje. Kosztuje czas. Ale mimo to - może nie wszystko stracone!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz