Tak mi się przynajmniej wydawało, dopóki nie porozmawiałem o tym z proboszczem. Bo okazało się, że i owszem, byłbym mile widziany jako nadzwyczajny szafarz Komunii Świętej, ale jako ministrant nie. To jest zarezerwowane dla młodszych. I nic nie można z tym zrobić.
Zaraz potem nastąpiła msza. W orszaku wyszli mali ministranci. A konkretnie - ministrantki, bo pośród 5 małych sług ołtarza był tylko 1 chłopiec. Krzyż i świece niesione były przez jasnowłose dziewczynki. A na końcu jeszcze jakiś pan w sile wieku - też w albie ministranta...
Modląc się o świętą cierpliwość i spokój doczekałem środy. Po wykładach o religiach zapytałem Ojca Vlada o co właściwie chodzi (zawsze myślałem, że ksiądz raczej przychylnie spojrzy na kogoś, kto by się chciał w udział we mszy świętej bardziej zaangażować).
Powód 1: dla tych dzieci jest to swego rodzaju przygotowanie do Pierwszej Komunii,
Powód 2: i tak jest ich tam za dużo (piątka), nie bardzo wiedzą co się dzieje, więc nie potrzeba dodatkowego bałaganu,
Powód 3: jestem na to za duży, powinienem być nadzwyczajnym szafarzem Komunii Świętej, ministranctwo jest dla małych dzieci.
Zauważyłem, że szafarzem być nie chcę, bo jest to w pewnym sensie nie w porządku wobec księży, zwłaszcza młodych, że mój kuzyn-ksiądz opowiadał mi o frustracji, jaką przeżywali klerycy w seminarium, kiedy okazało się, że świeccy mogą po krótkim kursie przygotowawczym robić to, na co oni czekają kilka lat. Ojciec Vlad odpowiedział (niezbyt, jak mi się zdaje na temat), że to są zwyczaje polskie i nie powinienem ich przenosić do innego kraju, bo to nie jest mile widziane, że powinienem zaakceptować i przyjąć sytuację taką, jaką ona jest.
To nie koniec tej quasi-świętej historii. Pomyślałem, że skoro problemem jest tłok, to spróbuję swoich sił podczas mszy w tygodniu, kiedy w całym kościele jest zaledwie kilka osób. Ojciec David przystał na to w niedzielę i termin ustalił się na środę, 7.30.
Wstawał świt, a ja wraz z nim. Zaspany, ale rozbudzony chłodem poranka i rześkim powietrzem stawiłem się kwadrans po 7 w zakrystii. Po 10 minutach zjawił się i Ojciec David. Po raz n-ty przypomniałem jak się nazywam i że chcę służyć do mszy. Padła krótka odpowiedź - przygotuj się. Nie musisz się przebierać, możesz służyć tak jak jesteś. Zapytałem, czy powinienem coś wiedzieć (w domyśle - co mam robić?) - znów krótka, jakby jeszcze zaspana odpowiedź - tak jak w Polsce. Ale Ojcze, ja nie byłem nigdy ministrantem! W takim razie usiądź i się przyglądaj.
I tak właśnie, na chwilę obecną, skończyło się moje bycie ministrantem. Bo można pewnie wcisnąć się tam za wszelką cenę, ale czy o to chodzi?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Mogłes szybko zadzwonić do Łukasza. A poza tym widziałeś już parę razy jak z MAreczkiem służył do Mszy u Ks.Jorga - w Łaziskach, u Ungirowej, w Hochfuegen itp.T
Prześlij komentarz