Ta historia jest już tak stara, że właściwie nieaktualna. Stary chleb - choć jeszcze dobry, to już nie tak smaczny.
Zaczęło się tak: Pardis zapytała na początku roku, czy nie znam kogoś, kto umie grać na skrzypcach. Bo chciałaby się uczyć, ale na zajęcia w wydziale muzyki jej nie wpuszczą. A prywatnie za drogo. Ale sprawa się zamknęła, bo nikogo nie znałem.
I wtedy pojawiła się Kaja. Spotkałem ją na Fresher's Fair, bo chciała się zapisać do naszego klubu. Po krótkiej rozmowie okazało się, że też jest (częściowo) z Polski. I od 10 lat gra na skrzypcach. Kilka dni temu przyjęli ją do orkiestry uniwersytetu londyńskiego. I Kaja powiedziała, że moglibyśmy się dogadać i mogłaby nas uczyć.
W tym czasie Pardis doszła już do wniosku, że nie ma czasu (ponoć to tata zakazał jej się rozpraszać). Jeśli o mnie chodzi, to skrzypce, owszem, szlachetny instrument, ale nie łudziłem się, że chodząc na te lekcje (i nie ćwicząc w domu) czegokolwiek się nauczę.
Ale i tak spróbowałem. Skrzypce okazały się łatwiejsze niż myślałem - to pewnie przez to podobieństwo do gitary - gdyby jeszcze były progi, to byłaby bułka z masłem. Ale Kaja powiedziała, że i tak dobrze mi szło jak na pierwszy raz. To było na początku października. Teraz mamy listopad, a nadal jestem tylko po pierwszej lekcji. I pewnie tak już zostanie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz