Zaczęło się cudownie - przez przeszło godzinę szukaliśmy wśród pastwisk (pokrytych tym, czy zwykle pokryte są owcze pastwiska) owej stodoły, w której mieliśmy nocować. Około północy zapukaliśmy do jedynego domu, w którym jeszcze paliło się światło i po któtkiej rozmowie wymogliśmy naszymi mizernym stanem i uśmiechami autostop. Pan bowiem twierdził, że widział jakiś drogowskaz. Niestety pomyliło mu się ze schroniskiem, ale dzięki temu przelotny deszcz przeczekaliśmy w samochodzie. Później, raz jeszcze idąc ową "ścieżką, gdzie za trzecią furtką jest stodoła", zatrzymaliśmy się zrezygnowani i bezradnie rozglądaliśmy dookoła. I oto stało się - na zboczu w dole zamajaczył kształt, który ledwie tylko odróżniał się od drzew. Dlaczego wcześniej sądziliśmy, że będzie u góry zbocza?...
W nocy budziłem się kilka razy, bo wiatr strasznie świszczał w szczelinach, a niektóre belki dachu wtórowały mu jękliwie. Poza tym było trochę twardo, bo spaliśmy na drewnianych podestach, a ja nie miałem karimaty. Ale najlepsze dopiero miało nadejść.
Rano wstałem i wyjrzałem przez drzwiczki - między zielonymi wzgórzami a niebem gruba zasłona deszczowych chmur aż po horyzont. Deszcz zaś padał poziomo, bo tak rozkazał mu wiatr. Patrzyłem z podziwem na ten spektakl żywiołów i barw, kiedy w głowie zaczęła rodzić się straszna świadomość - sprawdziłem, tknięty złym przeczuciem: niestety, Wojtku, zapomniałeś kurtki...
Wizje z wyprawy: http://picasaweb.google.com/wojtek.szymczak/PeakDistrict2
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
"Niestety zapomniałeś kurtki" -- czyżbyś naprawdę tego żałował? ;)
Tak. Bo głupio mi było. A morkro swoją drogą;]
Tak. Bo głupio mi było. A morkro swoją drogą;]
Ach.
Ale ręcznik wziąłeś? Bo ja do Lublina nie. ;]
Prześlij komentarz