Po raz kolejny uściskałem rodziców na pożegnanie na tej angielskiej ziemi. Rozstania I powroty to coś, co w naszej rodzinie zagościło już chyba na dobre. Prawdę powiedziawszy to zawsze tam było.
Pożegnawszy rodziców, powitałem się na powrót z lokalną parafią, w której ze względu na wyjazdy nie byłem już dobry miesiąc. Miło było zobaczyć znów znajomego księdza Vlada i śpiewy, którę, choć nie tak bliskie memu sercu co dominikańska oprawa liturgii, zakorzeniły się już we mnie na dobre. Pisałem niegdyś o tym, że piękny w kościele jest właśnie jego uniwersalizm i ponadnarodowość, zachwycałem się tym, że niezależnie od języka i kultury katolicy na całym świecie wierzą w tego samego Chrystusa. Ale dziś odczułem coś zgoła innego – że własnie język, w którym żyjemy, słowa, którymi opisujemy świat i nas samych ma szczególne znaczenie w widzeniu świata. Dlaczego? Może zabrzmi to cokolwiek dziwnie, ale kiedy usłyszałem z ust ojca Vlada nie “Body of Christ” lecz “Cialo Chrystusa”, poczułem się w szczególny sposób wzruszony.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Zaraz, zaraz... Ojciec Vlad nie jest Polakiem, prawda? Stara się mówić do wiernych w ich rodzinnych językach?
Nie. Ale mnie zna. I pewnie "Cialo Chrystusa" po rosyjsku jest jakos podobnie.
Prześlij komentarz