“Czy warto?” zastanawiałem się nieraz, wysiadając z pociągu na London Waterloo, kiedy mijałem plakat reklamujący musical “Lord of the Rings”. Nie byłem pewien, ile w nim musicalowej klasy porównywalnej z “Les Miserables” czy “Phantom of the Opera”, ile zaś komercyjnej oprawy stworzonej tylko na potrzeby oddania skomplikowanej przecież fabuły tolkienowskiego świata. W wyborze nie pomagały też recenzje, które wahały się od bardzo niepochlebnych do pełnych zachwytu rekomendacji. Podjąłem jednak wybór, kiedy okazało się, żę za kilka dni musical ten schodzi ze sceny.
Razem z Wan Yung, Pardis I Myra spoglądaliśmy na scene ze wspaniałych miejsc pierwszego rzędu Grand Circle, czyli pierwszego piętra (trafiła nam się dobra oferta dla grupy).
Do przerwy musiałem co chwilę napominać samogo siebie, by nie myśleć o filmie Petera Jacksona i nie porównywać go z przedstawieniem. Było to jednak nie do uniknęcia i, co gorsza, porównanie to wypadało zdecydowanie na korzyść filmu. Prawdą jest, że twórcy przedstawienia mieli 3, a nie 9 (jak reżyser) godzin na oddanie całości fabuły. To jednak w żadnen sposób nie usprawiedilwia gry aktorów, która miejscami sięgała poziomu szkolnego przedstawienia. Jeśli jedynym rozwiązaniem dla cześci aktorów na to, by być słyszalnym, jest krzyczenie niezależnie od sytuacji. Chwilami miałem nawet wrażenie, żę sam mógłbym to lepiej odegrać: szczególnie irytował mnie Gandalf, który zamiast wizerunku mędrca kreował sobie raczej wizerunek starego handlarza bez manier oraz Elrond, który nie miał sobie nic z gracji elfa, każdą kwestię obwieszczając podniesionym głosem, jak gdyby po każdym zdaniu oczekiwał oklasków. Brakowało tez nieco esencji musicalu, a więc piosenek – były ich może 3 czy 4. Z drugiej strony, poziom podnosiły zdecydownaie efekty specjalne: na szczególne uznanie zasługuje tu gra świateł i wykreowanie Balroga: kiedy we kłębach czerwonej mgły i ognistego światła pojawił się na scenie, całą widownie zakrył obłok dymu i unoszące się w powietrzu strzępy. Tak właśnie skończyła się część pierwsza, a wraz z nią mój ból oglądania tego przedstawienia.
Nie, nie wyszedłem. Przekonałem się, raz jeszcze, by oglądać to jako dzieło samo w sobie, bez odniesienia do kreacji wielkiego ekranu. Na szczęście Gandalf, jak pamiętamy z “Fellowship of the Ring”, znika na pewien czas z fabuły – podobnie znikł on ze sceny. Miejsce jego zajął Gollum. Był to dla mnie największy bodaj zwrot akcji: nie tylko trudno przecież odgrywać stworzenie, które na przemian czołga się, płaszczy, gwałtownie podskakuje i porusza się pokracznie; trudność potęguję, kiedy dodamy do tego rozdwojoną osobowość Golluma. Scena, w której hobbici Frodo i Sam śpią, w Gollumie zaś walczy dobro i zło, lojalność i żądza Pierścienia, była nieziemska. Kątem oka spojrzałem na widownię: każdy siedział zelektryzowany i wpatrzony jak zaklęty w niewielką szarą postać to padającą na ziemię, to znów powstającą – taka była potęga tej gry aktorskiej. Pamiętam ją wyraźnie nawet teraz, gdy pozostała część musicalu rozmyła się w tak zwane ogólne wrażenie.
Nie sam Gollum sprawił jednak, że wyszedłem z musicalu więcej niż zadowolony: duet Frodo i Sam pozwalał zapomnieć o niedociągnięciach innych postaci. Odgrywana przez nich tęsknota za domem, strach przez niepewną przeszłością i niezachwiana przyjaźń zdawały się emanować ze sceny na widownię. Gdzieniegdzie dało się nawet słyszeć ciche łzy.
Koniec, tak jak w filmie I książce, byl wielki i poruszajacy. Zdawało się, jak gdyby zarówno aktorzy, jak i światła i efekty specjalne czekały własnie na koniec po to, żeby zachwycić widzów. Istotnie, mimo wcześniejszego uprzedzenia wyszedłem z musicalu bardzo zadowolony. Moje zastrzeżenia wydaje się zaś tłumaczyć fakt, że przez ostatni miesiąc oprócz Froda, Sama i Golluma występowali aktorzy zastępczy, bo główna ząłoga zakończyła już kontrakt. Szkoda, bo moje wrażenie na pewno byłoby dużo lepsze. Ale melodia “Sit by the fire lights glow/ Tell us the old tale we know/ Tell of adventure strange and rare/ Never to change, always to share” pozostanie w mojej pamięci na długo…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz