środa, 23 lipca 2008

Sobota, 12 lipca

Sobota rano. Śniadanie z rodzicami i polski chleb. Czegóż chcieć więcej?...

W drodze do Londynu poprowadziłem rodziców przez uczelnię, żeby pokazać im niespodziankę, którą przez cały rok szykowałem (--> ..::Niespodzianka::..).

W Londynie byliśmy wczesnym popołudniem, więc na Covent Garden (zatłoczonym tradycyjnie przez turystów) zjedliśmy smaczny obiad rodem z Indii.


Godzinę później zaś kupowaliśmy koszulę wizytową na Oxford Street (wszystkim tym, którym nazwa tej ulicy przywodzi na myśl jedynie skojarzenie z produktami i cenami z najwyższej półki, muszę powiedzieć, że się mylą – podczas wyprzedaży trafić można na porządne rzeczy (głównie odzież) w cenach…niższych niż polskie: dla przykładu – elegancka koszula wizytowa (dostępne wszystkie kolory i wszystkie rozmiary) to 25 funtów, czyli ok. 100zł; mogę się mylić, ale w Polsce są one chyba droższe).


Wieczorem wypisałem razem z tatą wniosek o wizę do Stanów Zjednoczonych. To kolejny (mały) krok do mety maratonu w Nowym Yorku.

I tak minął krótki weekend z rodzicami. Smutne to, bo nasze wspólne weekendy w ciągu roku można by niemal policzyć na palcach. Z drugiej jednak strony, każdy z nich jest niemal jak święto i ma wartość nieporównywalnie większą niż “zwykły weekend”, który spędzaliśmy dawniej.

Brak komentarzy: