Wieczorem, niczym magik, którego sława wyprzedza go o wiele dni, przybywa do miasta, by oczarować widownię czymś niezwykłym, spoza ram ich szarego życia, tak właśnie w naszym domu zagościła kuchnia irańska. Pozwolono mi, co uważam za niemały zaszczyt, wziąć udział w przygotowywaniu perskich dań. Mieszałem więc, pod czujnym okiem babci Pardis, ugotowane bakłażany (po irańsku: baadenjaan, czytamy: „bodemdżun”). Papka była żółtozielona i niewielu z tych, którzy zobaczyliby ją po raz pierwszy, nabrałoby na nią apetytu. Ja jednak miałem szczęście kosztować tę potrawę wcześniej, w domu Pardis w Coventry i wiedziałem, że nie należy zważać na formę dania, lecz na jego treść.
sobota, 9 sierpnia 2008
Czwartek, 31 lipca
Moja rola skończyła się, bo kashk-e-baadenjaan było gotowe. Okazało się, że madardżun nie kończy gotować. Po kwadransie pojawiło się jeszcze „bedźbedź”, czyli kwaśna potrawa z mielonego mięsa oraz ryż z kminkiem. Zamknąłem oczy, zakosztowałem tych specjałów i przeniosłem się wyobraźnią do Iranu…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz