Nie wiem o nikim, kto by się tak żegnał, wiedząc, że żegna się na dobre. Zamiast wspólnych wspomnień bowiem, które zwykle wracają podczas rozstania, zajęci byliśmy czymś zgoła bardziej przyziemnym. Gwoli wstępu, Victoria przyjechała do Anglii na rok jako wymiana z University of Korea. Rok, podczas którego zgromadziła niewątpliwie wiele nowych znajomości, wspomnień...i rzeczy. Dzielnie spakowała wszystko do ogromnej torby podróżnej, mniejszej walizki i dużej torby na ramię. Dlaczego jednak o tym piszę? Każda linia lotnicza przyznaje limity bagażowe: Cathay Pacific Airlines zezwalało oficjalnie na 20kg bagażu głównego i 7kg w bagażu podręcznym. Wiem jednak, że pracownik lotniska też człowiek, więc wcześniej Victorii udało sie przewieźć 27kg. Mocując się z walizkę, byłem niemal pewien, że jest cięższa, nie wykluczałem jednak też, że to ja osłabłem przez ostatni miesiąc, kiedy oprócz szaleńczych biegów między metrem a pociągiem żadnego sportu nie uprawiałem. Waga na Heathrow udowodniła, że to ja mam rację...mieliśmy zatem 38,5kg w wielkiej torbie, 16kg w bagażu podręcznym i 90 minut, żeby coś z tym zrobić. Szczęśliwie zabrałem plecak na „kilka” rzeczy, które mogłyby się nie zmieścić. Po kilku próbach i desperackim przebieraniu wielki toboł wciąż ważył 31kg. Postanowiłem zastosować ostrzejsze środki. Wyłożyliśmy całą zawartość walizki i poradziłem Victorii, żeby pakowała tylko najbardziej niezbędne rzeczy. Podziałało – po 10 minutach walizka mieściła się juz w normie – 24kg. Radziłem też, by zrobiła jak ja niegdyś, gdy dowiedziałem się, że mój bagaż waży 6kg za dużo – mianowicie założyć kilka warstw na siebie. Założyła, nie ubrania jednak, ale 2 aparaty, ze wszystkimi filtrami na obiektywie (podobno przy kontroli zapytano ją, czy jest fotografem...). Zastanawiacie się pewnie, gdzie podziała się różnica? Mój plecak ledwie dał się zamknąć, wypełniony ciuchami, butami, pamiątkami – mógłbym z powodzeniem otworzyć mały kramik na rogu jakiejś ruchliwej ulicy.
Na liczeniu kilogramów i minut upłynęły nam ostatnie godziny, tak, że zdążyliśmy tylko powiedzieć sobie „Bye! Take care!” i...koniec.
Mogę mieć jednak nadzieję, że było to tylko "Goodbye!", nie zaś "Farewell". Przy pożegnaniu Victoria wręczyła mi sakiewkę zdobioną w koreańskie wzory, w niej zaś dwa Kwiaty Pustyni, niezmiernie rzadkie kamienie, które znalazł dla niej pośród piasków egipskiej pustyni beduiński chłopiec. Przyjąłem ten cenny podarunek, po czym wręczyłem jej jeden Kwiat z powrotem. Być może kiedyś znów się spotkają...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz