Zwykle opisuję wieczory lub noce. Dziś jednak będzie inaczej – wyjątkowy był bowiem poranek, jego pierwszy moment, tak jak wyjątkowy jest najpierwszy promień słońca, który jako posłaniec jutrzenki wybiega naprzód, niosąc radosną wieść o zbliżającym się dniu. W tej pierwszej chwili bowiem trwał we mnie jeszcze ów obraz, fragment opowieści prostej ale ważnej, która ujęła mnie na tyle, że pamiętałem ją jeszcze na tym świecie. Była to bowiem opowieść ze świata snów.
Jeśli to, co piszę poniżej, nie będzie miało sensu, wybaczcie mi, bo przecież nie raz tak się zdarza, że autor tylko widzi w swoim tworze cokolwiek godnego uwagi. Być może jednak okaże się, że cicha senna opowieść zanotowana na wpół śpiąco na skrawku papieru będzie miała sens także i dla Was.
…ludzie przesuwają się przede mną niczym nieustanna fala…kolorowe suknie, czarne garnitury, pary, grupy, słowem – gromada wielka ludzi, którzy coś do siebie mówią, witają się, rozmawiają, uśmiechają – wszystko to widzę z bliska, ale jakby zza szyby, która tłumi wszelkie odgłosy; jak gdybym był niewidzialnym duchem, który w sekrecie nawiedził to zgromadzenie. Wtem z obcej grupy wyłania się postać znajoma, niska. Nie zbliża się, ale pojawia tuż koło mnie, jak gdyby znanym tylko sobie sposobem przedarła się przez tę barierę, która oddzielała mnie od tamtej strony. Widzę wszystkie postacie nieostro, ich kolory są jakby odległe, wyblakłe. Mała postać koło mnie jest jednak bardziej prawdziwa, realna, jej sylwetka zaś wyraźna. Stoi tuż obok i patrzy na mnie, jak gdyby na coś czekał – być może na chwilę, w której go rozpoznam. „Łukasz” – przemknęło mi jak błyskawica przez myśl, dając też zaraz odpowiedź na pytanie o to, gdzie jestem. Spojrzałem raz jeszcze na ludzi wokół i obraz w jednej chwili wyostrzył się, ukazując mi twarze bliskich i znajomych: ciocia Ewa, wujek Janusz, Kasia i Filip, wujek Grzesiu, Jorg i inni, których dobrze przecież znamy. Także sam Łukasz – teraz dopiero zauważyłem – wyróżniał się strojem, wciąż stojąc i patrząc na mnie ubrany w garnitur z białą koszulą i elegancką czarną muszką. Wesele – pomyślałem – nie może inaczej być! Wtedy Łukasz podszedł do mnie i przytulił mnie, jak dawniej kiedyś, kiedy byliśmy jeszcze młodzi (więc to chyba dosyć stary sen, bo ostatnimi czasy się to nie zdarza…). Zapytał przy tym, dlaczego nie dołączę do wszystkich, zapytam o ich sprawy, okażę zainteresowanie ich życiem a wreszcie pobędę po prostu w ich towarzystwie. Słowa te wydały mi się niezwykle mądre i gorzkie zarazem, bo jaśniało w nim boleśnie ziarno prawdy: nie najlepiej idzie mi troska o sprawy bliskich...
Tym autopouczającym morałem chcę zakończyć tą opowieść, by miała ona kształt i sens. By zaspokoić Waszą ciekawość powiem jednak, że nie był to koniec snu, gdyż ( i proszę mnie nie pytać dlaczego…) po chwili Łukasz wyjawił, że wypadałoby mi zainteresować się najważniejszymi sprawami, którymi wszyscy tutaj zgromadzeni przejmują się i żyją na co dzień – np. seksaferą czy kłótniami rządowymi…
2 komentarze:
Piękna notka. Dzięki za pamięć.
Łukasz.
hmmm... dlaczego mnie tu wcześniej nie było? ciekawy blog, gratuluję tej niezwykle rzadkiej umiejętności pisania. Pozdrawiam serdecznie ze Skoków aktualnie okrytych gwieździstą kołdrą nocy :)
Prześlij komentarz