środa, 13 sierpnia 2008

Wieści z Egham

Przez cały sierpień po campusie kręciło się mnóstwo nastolatków z kontynetu: Włoch, Hiszpanii i kilku innych krajów. Mijałem ich co rano idąc na pociąg, mijałem też, kiedy biegałem wieczorami po przez uniwersytet. I właśnie jednego takiego razu, mijając dwie dziewczyny, usłyszałem jakieś okrzyki. Nie zrozumiałem początkowo, o co chodziło, gdyż w uszach grał mi Pan Wołodyjowski słowami Janusza Gajosa czytany. “…berlake” usłyszałem, kiedy zatrzymałem się I spojrzałem za siebie na dwie postacie. “Justin Timberlake!” krzyknęła jedna z nich, rzucając się w moją stronę. Po sekundzie jednak zatrzymała się, jakby czymś zawstydzona. “Przepraszam, myślałam, że jesteś Justin Timberlake”…
Autostop ze stacji przy rondzie w Egham działa zwykle niezawodnie. Tak było i dziś, kiedy wsiadłem do nienowego już auta starszego Anglika. Pan był nad wyraz rozmowny, więc po tym, jak ujawniłem swoje pochodzenie, rozwinął wątek ze swojej młodości. Okazało się, że kilku kolegów z jego szkolnej ławy byli to Polacy – pokolenie powojenne tych, których rodzice zostali tam jako żołnierze i tych, którzy przenieśli się tu po wojnie. Musiał więc nauczyć się wymowy podstawowych słów polskich i imion, ot, np. Wojtek. Co za zbieg okolicznosci, powiedziałem, bo to moje imię właśnie. Pan zaczął później opowiadać, że polska emogracja to najlepsze, co się temu krajowi przydarzyło. Doprawdy? - zapytałem nieco zaskoczony. Tak! – ciągnął – Polacy pracują szybciej, taniej, solidniej. My, Anglicy, zrobiliśmy się leniwi. Nie wiem czy wiesz – mówił dalej – że co szósty pilot Royal Air Force poległy w walkach lotniczych o Anglię to Polak. To ogromne poświęcenie!
Innego dnia podszedłem na stacji do czarnego Land Rovera z przyciemnianymiu szybami. Kierowca, jak większość, spojrzał na mnie z zaskoczeniem i podejrzeniem, zgodził się jednak w końcu, żeby mnie podwieźć. Jak zawsze, akcent kazał mi co nieco podejrzewać, ale zapytałem jeszcze dla pewności, kiedy byliśmy już na drodze: skąd jesteś? From Poland – padła odpowiedź. W kilka chwil skierowałem rozmowę na temat, który mnie interesował: czy zamierzasz wracać? Wracać – zapytał zaskoczony Michał – a po co? To pytanie jak wystrzał ogłuszyło mnie na moment. Słyszałem już różne głosy polskiej emigracji w tej kwestii, zwykle jednak było to narzekanie albo stawianie Polsce warunków – tak, jeśli…, tak, kiedy…, tak, ale… Jak gdyby każdy nawet przed samym sobą chciał niejako zataić, że kraj swój porzucił i tu, w nowym świecie i nowym zyciu, całkiem mu dobrze. Jak gdyby jakiś prostoduszny wstyd był w tym, żeby głośno wypowiedzieć to, co tak bardzo zaprzeczało wyuczonym w dzieciństwie słowom:

“Kto ty jesteś – Polak mały
Jaki znak twój – orzeł biały
Gdzie ty mieszkasz – między swemi
W jakim kraju – w polskiej ziemi
Czym ta ziemia – ma Ojczyzną
Czym zdobyta – krwią i blizną
Czy ją kochasz – kocham szczerze
A w co wierzysz – w Polskę wierzę!”

Czy to właśnie wyuczona w dzieciństwie taka patriotyczna postawa, czy może utajona tęsknota za krajem czyni emigrację czymś społecznie gorszym od mieszkania i zarabiania w Polsce – nie wiem. U Anglików jednak takiego problemu nie zauważyłem, sami mówią zresztą – “World’s your oyster” (~”świat należy do ciebie). Michał też nie miał takiego problemu. Mówił dalej: po co mam wracać? Czego szukać? Teraz boję się nawet do Polski jechać, bo mi auto ukradną (czarny Land Rover istotnie wyróżniałby się na polskiech ulicach…). Poza tym jest drogo – jakbym chciał nawet lecieć na weekend, to 150 funtów same przeloty mi zabiorą, pobyt drugie tyle, a za te pieniądze można dużo lepsze rzeczy mieć. I właśnie, przeciez w Polsce nawet jeśli by się miało pieniądze, to nie ma co ich wydawać (istotnie, w porównaniu z Londynem poziom rozrywki i usług w Polsce wypada raczej blado). Powiem ci, byłem niedawno nad polskim morzem i musiałem na jeden dzień wyjechać z wynajętego pokoju. Powiedziałem właścicielowi, że wracam jutro w południe. Wróciłem wieczorem, nie czekaj, wcześniej rano i wiesz co? Podnajął pokój na ten jeden dzień…Zawstydziłem się, bo uznałem, że ta historia z pewnością nie jest wyssana z palca. Czy i Michał tak się czuł – nie wiem, bo nie wiem jak bardzo nadal uważał się Polakiem odpowiedzialnym za swój kraj i rodaków. Kiedy wysiadałem, najbardziej kłuło mnie to, iż nie mogłem jego słów całkowicie zanegować. W każdym jego stwierdzeniu pośród opinii i subiektywnych doświadczeń, było jednak ziarno prawdy – małe, lecz bolesne – które utkwiło we mnie i rosło, nie pozwalając mi zapomnieć o tej rozmowie.

Była już noc. Na naszej niewielkiej ulicy, oświetlonej pomarańczowym światłem kilku ulicznych lamp i bladym blaskiem księżyca panował spokój, a zegar spokojnie wskazywał drugą. Wtem nocną ciszę rozdarły krzyki kłótni dochodzące od sąsiadów. Nie rozumiałem do końca treści, w kobiecym głosie brzmiał strach i desperacja, w męskim gniew i agresja. Nagle krzyk bólu, drzwi otwierają się, kobieta wybiega na ulicę. Spomiędzy gniewnych głosów wybija się pełen prośby głos dziecka. Kobieta zamyka się w samochodzie, mężczyzna stoi w drzwiach i dalej jeszcze wykrzykuje. “Dzwonimy” – zdecydowałem i wybrałem 112. Po krótkim wywiadzie operator podziękował i wysłał patrol. W zaledwie 3 minuty na miejscu zjawiła się policja. Pukanie do drzwi, rozmowa, przekrzykujące się głosy mężczyzny i kobiety, podające różne wersje wydarzeń…nie wiem, jaki był rezultat, dość powiedzieć, żę mężczyznę zabrała policja.

Brak komentarzy: