Następny punkt programu to Król Lear w szekspirowskim teatrze The Globe. Przedstawienie było wyjątkowe, bo rozpoczynało się o północy. Niestety zmęczenie dało o sobie znać i mimo stojącego miejsca bardzo blisko sceny po godzinie zacząłem zasypiać. Może właśnie dlatego, przez kontrast, doskonale pamiętam moment, w którym obudził mnie przeraźliwy huk i wycie. Na wpół obłąkany Król Lear wraz z towarzyszami błąkali się po pustkowiu, zaś wokół nich szalała burza. Lear spotyka szalonego Toma, w którym odnajduje bratnią duszę w swoim szaleństwie. Dalszy ciąg każdy zna. Dla mnie była to lekcja, aby nigdy więcej nie iść na przedstawienie, które kończy się po północy – no chyba, ze dobrze się wyśpię.
To jeszcze nie koniec. Około 3, kiedy skończyła się sztuka, ruszyliśmy powolnym, śpiącym niemal krokiem (nie przypuszczałem wcześniej, że można iść i spać, teraz zaś miałem okazję się o tym przekonać) wzdłuż Tamizy. Chociaż ciemność nocy wciąż rozjaśniały światła Londynu, ulice były wyludnione i słychać było jedynie hałas przejeżdżających śmieciarek – świt to bowiem czas porządkowania Londynu przed kolejnym dniem.
Nasza droga wiodła na New Covent Garden market, gdzie co dzień odbywa się giełda kwiatowa. Okazało się, że 5.30 to za późno, by zobaczyć to miejsce w pełnej krasie – klienci już zniknęli, zaś sprzedawcy zwijali swoje stragany. Pardis przysiadła przy stole w barze i zasnęła, podczas gdy ja i Wan Yung chodziliśmy wśród kolorowych straganów.
O 7 byliśmy z powrotem w domu, w progu pożegnaliśmy się z wyjeżdżającymi już dziadkiem i babcią Pardis i w jednej sekundzie zasnęliśmy.
*Tak nazwał Londyn jego były burmistrz, Ken Livingstone: "The world in one city".
1 komentarz:
Zasnąć w The Globe na Szekspirze.... to się nadaje na tytuł osobnego fajnego artykułu.
Ale na tym kwiatowym targu, to sam bym bardzo chetnie kiedys pochodził - tyle, że chyba tam trzeba iść jak zamykaja ostatni pub, a potem dopiero z kwiatami wracac do domu i do łóżka.
T
Prześlij komentarz